16 stycznia 2015, 10:15
19.08.2014 rok
Pamiętam jak dzisiaj. Odebrałam tego dnia wyniki badań krwi. Poziom hormonu Beta HCG wskazuje na to, że jestem w 3/4 tygodniu ciąży. Ręce mi drżą, łzy napływają do oczu. Pomieszanie wszechogarniającego szczęścia i strachu. Biorę telefon do ręki, wybieram numer męża. Parę sygnałów później w słuchawce słyszę:
- Hej. I co?!
- No... 3 tydzień.
Chwila ciszy, która trwała wieczność.
- Czyli będziemy rodzicami?!
- Raczej jesteśmy rodzicami...
- W końcu! Kocham Cię!
- Ja Ciebie też! ... Damy sobie radę, prawda?!
- Oczywiście!
- Czekam w domu!
- Pa! Kocham!
.
I zaczęło się szaleństwo. Cudowne szaleństwo. Plany. Trzeba zmienić auto na większe. Wózek to najlepiej taki 3w1 bo na dłużej. A meble? No może w bieli, żeby tak neutralnie. Bo w sumie to nie wiadomo czy chłopczyk czy dziewczynka. I tak z tygodnia na tydzień. Książkowo. Żadnych niespodzianek. Urodzona do rodzenia... Tak mówili.
Z przejęciem czekałam na pierwsze ruchy, na informacje o płci.
Chłopczyk! Cudownie!
Zdrowy! Jeszcze cudowniej!
Kopie. Rozpycha się. Boli!! Ale to cudowny ból!
Lubimy piosenki troszkę melancholijne, śmiejemy się aż brzuchol się trzęsie. Kichamy - popuszczamy. Śpiewamy. Tańczymy. Cud, miód i orzeszki gratis.
04.01.2015 rok
Poranek. Młody kopie tak mocno, że Tato pierwszy raz go czuje. Nie przyzna się, ale widziałam tą łezkę w oku.
Zaraz do mieszkania wchodzą nasi przyjaciele. Młody uwięziony w brzuchu, ma profesjonalną sesję zdjęciową. Tak na pamiątkę. Dwie godziny śmiechu i doborowego towarzystwa Ciotki i Wujka. No, wszystko co dobre... to może obiad? No raczej! Pojedli. To naturalnie jakaś drzemka by się przydała.
Nagle czuje niesamowity ból. Młody kopie jak oszalały. Na celowniku ma pęcherz. Idę siku. Wychodzę z toalety i zginam się w pół. Skurcze?! Mąż bierze książkę. Mam chwile pochodzić. To naturalne, macica przygotowuje się do coraz bliższego porodu. Znowu kopniak w pęcherz. po niecałych 15 minutach wracam do toalety. Wielka plama krwi.
Krzyk, strach, wymioty, skurcze, ból... Po 15 minutach jestem w szpitalu. Łożysko się odkleiło, zaczął się poród. Szok! Przecież jestem w 6 miesiącu ciąży. Jak to? Ciąża książkowa, wręcz idealna! Okazuje się, że Młody tak się spieszy, że nóżki są już na zewnątrz. Wiozą mnie na sale operacyjną. Przygotowują do cesarki. Ale nie takiej normalnej. Mam krwotok wewnętrzny. Prócz Młodego muszą ratować też mnie. Mąż siedzi na korytarzu, nic nie wie.
Pytam się co z moim Synkiem. Wiozą go na OIOM do innego miasta. Położna po wywiezieniu z sali operacyjnej bierze mnie, żebym mogła Go zobaczyć. Jest tak opatulony, że pokazują mi tylko czubek głowy. Czarne włoski. Śliczne.
Zabierają mnie. Nie mogę Go dotknąć. Nie mogę przytulić. Pocałować. W szoku nawet nie mówię jak bardzo go kocham! Przez całą noc nie śpię, nie potrafię. Modlę się, nie wiedziałam że znam tyle modlitw. Mąż rano przyjeżdża, żeby opowiedzieć jaki jest nasz Syn. Mała kopia mnie.
Chwila szczęścia, rozmawiamy o tym jak teraz wszystko ułożyć żebym jak wyjde ze szpitala mogła spędzać z Tymkiem jak najwięcej czasu. Niestety w szpitalu rygorystycznie traktują godziny odwiedzin, ale damy radę... Mąż jedzie do Młodego, przychodzi moja Mama.
Po godzinie dzwoni jej telefon, wychodzi z sali... Wraca jakaś inna, ale nic nie mówi. Po pół godzinie słysze Jego głos na korytarzu. Z przerażeniem patrzę na moją Mamę i widze, że unika mojego wzroku.
Już wszystko wiem. Mąż wchodzi do sali, a z mojej piersi wyrywa się krzyk. Krzyk bólu, strachu. Podchodzi do łóżka z oczami pełnymi łez i tylko mnie przytula.
I tak rozpoczął się nasz dramat. Nasz mały horror.
Nikt się tego nie spodziewał. Nie wiemy gdzie popełniliśmy błąd. Ponoć zadecydowała okropna, bezlitosna biologia.
Nigdy jej tego nie wybaczę. NIGDY!